
Serial Agenci NCIS opowiadający o grupie agentów specjalnych, którzy prowadzą śledztwa kryminalne w obrębie amerykańskiej marynarki wojennej i Marines. Grupie agentów przewodzi Leroy Jethro Gibbs (Mark Harmon, Zakręcony piątek, Córka prezydenta). W jej skład wchodzą Anthony DiNozzo (Michael Weatherly, Czarodziejki), Timothy McGee (Sean Murray, JAG – Wojskowe Biuro Śledcze) oraz Kate Todd (Sasha Alexander)
Agentów NCIS: Los Angeles zawsze ceniłem za to, że w porównaniu do starszego brata (NCIS) stawia na akcję. Bohaterowie nie są sztywniakami (wybaczcie, fani Agentów NCIS), potrafią strzelać, walczyć i zachowują się jak typowi komandosi wyszkoleni do takiej pracy. Mnóstwo fajnych wątków, duże tempo prezentowanych wydarzeń i wątek głównego bohatera, przewijający się od samego początku serialu. Właśnie w Rumunii G. Callen miał znaleźć odpowiedzi dotyczące samego siebie. Czy udało mu się to? Póki co PR zrobiony wokół premiery udał się twórcom i aktorom. Obiecując „wybuchowy odcinek” (cytat twórcy serialu, Shane’a Brennana) zgromadzili przed telewizorami pokaźną liczbę widzów, którzy przez niemal godzinę ziewali z nudów.
Wszystko to, za co uwielbiałem Agentów NCIS: Los Angeles w premierze trzeciego sezonu gdzieś uleciało. Nie wiem, kto pisał scenariusz tego odcinka (w CV ma wpisane chyba 20 „tekstów” do C.S.I.: Crime Scene Investigation), ale ileż można siedzieć bezczynnie w hangarze, tylko po to by w ostatnich 2-3 minutach odcinka w końcu zdecydować się na (i tak z góry ustaloną od samego początku) interwencję. Gdzie dynamika? Gdzie te „wybuchy”? Śmiem twierdzić, że premiera nowej serii dramatu CBS była najwolniejszym odcinkiem w historii całego serialu. Przeciąganie wspomnianej „interwencji” do samego końca odcinka teoretycznie wytłumaczyć się da, tylko po to by widz mógł dowiedzieć się czegoś nowego o głównym bohaterze. Czy widzowie wiedza więcej o G. Callenie? Niech ocenią sami.